Wyrok


Wyrok

            Kylo Ren, stojąc na mostku swego okrętu flagowego o nazwie „Sprawiedliwy”, w milczeniu obserwował rozciągający się za przednim iluminatorem widok na pełną kolorów mgławicę. Ten obraz, malowany złotem i burgundem, nigdy nie powstałby, gdyby nie gwiazda, która, umierając, wyrzuciła we wszystkie strony ogromne ilości pyłu. Na tle mgławicy lśniły dwie młode, jasnobłękitne gwiazdy, niczym para obserwujących go oczu. Mężczyzna na moment spuścił wzrok, wbijając spojrzenie w swe dłonie ukryte w czarnych rękawicach, mocno zaciśnięte w pięści. Po jego bladych policzkach spłynęły dwie gorzkie łzy. Nie było już ani Najwyższego Porządku, ani Ruchu Oporu. Wojna dobiegła końca. Okręt, po którym stąpał, był jedynym, co mu pozostało. Zupełnie pusty niszczyciel, bez załogi, z większością systemów, które nie działały już od dawna, dryfował bezwładnie przez bezkresną przestrzeń kosmosu. Mistrz Zakonu Ren zdawał sobie sprawę, że musi ponieść karę za zbrodnie, których dopuścił się w ciągu całego swego życia, podobnie jak wiedział, że wydano już na niego wyrok. Śmierć. Tylko ona mogła zmazać jego winy. Uratować i wyzwolić tę nikłą cząstkę jasności, która tliła się jeszcze na dnie jego duszy. Tajemnicą pozostawało dla niego jedynie, kto wykona ten wyrok. Kto podejmie się tak trudnego zadania? Kto stanie twarzą w twarz z potwornym Kylo Renem, aby przebić jego puste serce klingą miecza świetlnego? Mógł jedynie domyślać się, że zaszczyt ten spotka Rey. Kogóż bowiem innego nowy rząd mógłby wysłać przeciwko niemu? Kto byłby bardziej odpowiedni do tego zadania niż jedyna Jedi, która pozostała jeszcze w galaktyce?
            Na szczęście mężczyzna nie musiał długo roztrząsać tej kwestii. Odległościomierz zapikał nagle, informując go, że do niszczyciela zbliża się jakiś niewielki okręt. Ren zerknął na wyświetlone na ekranie dane. Wedle odczytów w okolice „Sprawiedliwego” zawitał niewielki, jednoosobowy myśliwiec. Prawdopodobnie typu X-wing. Kylo zbliżył się do stanowiska kontroli lotów i wcisnął kombinację klawiszy, która otworzyła wrota do hangaru głównego. Nie chciał już dłużej czekać. Był już zmęczony. Całym swym życiem, wszystkim, co robił. Niech to wszystko się wreszcie skończy. Im szybciej, tym lepiej. Nie ukrywał w Mocy swej obecności. Ten, kto po niego przybył, nie powinien mieć żadnych problemów ze znalezieniem go. Czekał cierpliwie, aż wreszcie usłyszał cichy syk otwierającego się włazu, prowadzącego na mostek. Westchnął cicho. Zaczął się powoli odwracać, przygotowując się na ostatnie spotkanie z pełną nienawiści Rey, która, po bitwie o Crait, gdy z wojsk Ruchu Oporu pozostała jedynie garstka bojowników o wolność, całkowicie wyzbyła się resztek współczucia dla niego. Zamarł jednak w pół kroku, usłyszawszy cichy głos, przez który jego serce na moment przestało bić.
            — Ben — cicho, ledwo słyszalnie powiedziała delikatna kobieta o jasnych oczach przypominających gwiazdy oraz długich, brązowych włosach, opadających na jej plecy łagodnymi falami.
            Mężczyzna przez chwilę spoglądał na nią w całkowitym osłupieniu. Wspomniał nagle pełną energii, tryskającą radością oraz pełną miłości dziewczynę z Akademii Jedi, kilka lat młodszą od niego, która oddała mu się całkowicie. Ofiarowała mu swe serce oraz duszę, a potem odebrała je, spychając go na samo dno rozpaczy. Wszelkie uczucia, jakie kiedykolwiek do niej żywił, wróciły gwałtowną falą, porywając go. Znów niemal czuł dotyk jej nagiego ciała na swym ciele, jej ciepło, smak jej słodkich ust… Była jego jedyną przyjaciółką. Jego jedyną miłością. Tylko ona potrafiła dotrzeć do niego, przejrzeć na wskroś jego duszę… Widząc ją teraz, z twarzą pobladłą śmiertelnie, oczami pełnymi rozpaczy, przygaszonymi i błyszczącymi szkliście, zastanawiał się czy Meena naprawdę tam jest, czy po prostu wyobraził ją sobie. Czyżby jego udręczony umysł w ostatnich godzinach życia uczepił się jedynej pozytywnej rzeczy w całym jego życiu, wytwarzając jej projekcję? Musiała być halucynacją bądź wizją Mocy. Przecież nie mogło być jej tam naprawdę. Gdy jeszcze uczęszczali do Akademii Jedi, zanim jego wuj – Luke Skywalker – postanowił go tak okrutnie zdradzić, zniknęła z dnia na dzień, bez słowa pożegnania. Nie mógł pogodzić się z jej odejściem. Od tamtej pory poszukiwał jej w całej galaktyce, lecz bezskutecznie. Fallanassi mieli prawdziwy talent w ukrywaniu swoich i zacieraniu po sobie wszelkich śladów. Z trudem znosił tęsknotę za Meeną. Ból po jej utracie każdego dnia od nowa rozrywał jego serce na drobne kawałeczki. Ciemność powoli wlewała się w jego duszę, co wyczuwał wuj Bena. Pewnej nocy Skywalker postanowił zakończyć życie swego siostrzeńca, aby zapobiec wizjom zniszczenia, które go prześladowały, i wtedy też ostatecznie pchnął chłopaka w objęcia mroku. Ben zdołał się uratować i zemścił się okrutnie. Zniszczył Akademię Jedi, zabijając wszystkich, którzy nie chcieli do niego dołączyć. Młodzieńcowi, który stanął na czele Zakonu Ren i przyjął imię Kylo Rena, nie pozostało już nic oprócz całkowitego oddania się Ciemnej Stronie. Nadzieja, ta głupia nadzieja, na nowo obudziła się w jego duszy na krótką chwilę, gdy podczas poszukiwań brakującego fragmentu mapy prowadzącej do jego wuja, który po stracie padawanów udał się na wygnanie w najdalsze zakątki galaktyki, i ukrytego we wnętrzu droida, dostał meldunek, że jednostce BB towarzyszy dziewczyna… Jakże pragnął wtedy, aby okazała się nią Meena! Po latach znów ujrzałby jej najdroższą twarz! Skupił wszystkie siły na odnalezieniu dziewczyny, o której go powiadomiono, lecz nie była ona tą, na której mu zależało. Wtedy po raz pierwszy spotkał Rey. Nikomu nie znaną zbieraczkę złomu z Jakku, która zupełnie przez przypadek wplątana została w konflikt między Najwyższym Porządkiem a Ruchem Oporu. Przez chwilę sądził jednak, że Rey zdoła zastąpić Meenę, do której miłość nadal tliła się w jego sercu, choć pogrzebana pod zwałami Ciemnej Strony. Gdy Moc połączyła go z nią po raz pierwszy, wręcz nabrał pewności, że tak właśnie będzie. Rey wydała mu się tak bardzo podobna do niego. Samotna. Rozpaczliwie poszukująca swojego miejsca w galaktyce. Porzucona przez wszystkich… Ale Rey odrzuciła go. Zrozumiał, że kimkolwiek, bądź czymkolwiek spróbowałby zastąpić pustkę, która pozostała w jego sercu po zniknięciu Meeny, nigdy mu się to nie uda.
            Dziewczyna dała kilka kroków w przód, a wielki Kylo Ren, postrach galaktyki, nadal spoglądał na nią, nie będąc w stanie wyrzec choćby jednego słowa. W jego szeroko otwartych oczach dostrzegła odbicie wszystkich uczuć, które targały nim w tamtej chwili.
            — Ben — powtórzyła. Głos zadrżał jej niebezpiecznie, jak gdyby z trudem powstrzymywała łzy.
            Mężczyzna drgnął, nagle zdając sobie sprawę, że Meena naprawdę znajduje się
na jego okręcie, że nie wyśnił jej sobie.
            — To imię należy do przeszłości — rzekł, czując nagle ogromny ciężar przygniatający jego pierś. Ben Solo był słaby i głupi. Dlatego został unicestwiony.
            — Nie! — zaprotestowała gwałtownie, podchodząc jeszcze bliżej. — Ben Solo żyje! Czuję to! Wysłuchaj mnie, proszę… — W jej błękitnych oczach wezbrały łzy. — Myślę,
że wiesz, po co mnie tutaj przysłano… — Otarła policzki z łez grzbietem dłoni. — Ale
nie zrobię tego! Nie będę z tobą walczyć! — Odpięła od pasa rękojeść swego miecza świetlnego i rzuciła ją pod nogi Bena. Solo nadal doskonale pamiętał, że wysuwało się z niej podwójne, złote ostrze. — Nie chcę tego robić!
            Mężczyzna przez chwilę w milczeniu spoglądał na białą rękojeść, ozdobioną tradycyjnym wzorem pełnym skrętów i zawijasów, który sugerował, że Meena pochodzi
z Fallanassich. Na moment ogarnął go gniew, że Meena ma czelność przychodzić do niego teraz, właśnie teraz, kiedy jej pojawienie się nie może już niczego zmienić. Po chwili jednak skarcił się w duszy ze tę małostkowość. Tyle długich lat czekał na nią. Śnił o niej każdej nocy. Nie chciał ponownie jej stracić. W jego umyśle krążyły tysiące pytań, lecz gdy wreszcie odważył się odezwać, zadał tylko jedno z nich.
            — Gdzie byłaś? — spytał ze śmiertelnym spokojem, który był straszliwszy
od wszystkiego, czego dziewczyna doświadczyła w ciągu swego życia.
            Meena na moment przymknęła oczy. Po jej pobladłych policzkach spłynęły łzy.
            — Ben, tak bardzo mi przykro… Przepraszam… — Jej głos nabrzmiały był rozpaczą. — Matka oraz ciotka zabrały mnie z Akademii, mówiąc, że widziały, że stanie się coś strasznego, a mój czas jeszcze nie nadszedł. Nie pozwoliły mi nawet pożegnać się z tobą! — Przerwała, na moment ukrywając twarz w dłoniach, gdy jej ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch. Gdy zdołała się nieco uspokoić, kontynuowała: — Przez następne lata nie spuszczały mnie z oczu, twierdząc, że mam ważną misję do spełnienia. Nigdy jednak nie powiedziały mi, jaką… Wiem, że mnie szukałeś. Ale nie mogłam w żaden sposób odpowiedzieć na twoje nawoływanie. Byłam więźniem Fallanassich. Podobnie jak ty byłeś więźniem Najwyższego Porządku.
            Z każdym słowem dziewczyny Ben był coraz bliżej. Patrzyła mu odważnie w oczy, boleśnie zdając sobie sprawę ze wszystkich lat, które im odebrano. Ben nie był już młodzieńcem, z którym ją rozłączono. Był dojrzałym mężczyzną. Zmienił się. Zmężniał. Lecz największą zmianę dostrzegła w jego oczach. Jeszcze nigdy w niczyim spojrzeniu nie widziała takiego ogromu cierpienia i beznadziei. Przez wszystkie lata ich rozłąki zastanawiała się, co kierowało jej matką oraz ciotką, kiedy postanowiły zabrać ją z Akademii Jedi, do której wcześniej tak ochoczo ją posłały. Nadal tego nie rozumiała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że Ben zniszczył wszystko, co jego wuj z takim mozołem starał się odbudować przez wiele lat, lecz przecież jej nigdy nie wyrządziłby najmniejszej krzywdy. Więc, może gdyby pozwolono jej zostać w Akademii, gdyby pozwolono jej trwać u boku Bena, nic by się nie stało? Matka dziewczyny tłumaczyła wszystko swą wizją, którą nasłała na nią Moc. Lecz, może widziała jedynie urywek przyszłości? Może starając się zapobiec własnej wizji, sama doprowadziła do jej spełnienia? Meena wiedziała, że teraz nie ma już sensu tego roztrząsać. Nikt nie cofnie czasu. Nikt nie zwróci Benowi oraz jej lat, które już im odebrano. Nikt nie podaruje im wspólnego życia, które mogliby wieść, gdyby dane jej było zostać w Akademii mistrza Luke’a. I choć dziewczyna była świadoma, jak okrutnych oraz obrzydliwych czynów Ben dopuszczał się podczas lat spędzonych w służbie Najwyższego Porządku, nie potrafiła patrzeć na niego inaczej niż na mężczyznę, którego kochała. Dlatego Fallanassi wreszcie wysłali ją do niego. Powiedzieli, że gdy ona wzniesie miecz świetlny do zadania mu ostatecznego ciosu, zrobi to z miłości. Przez wzgląd na człowieka, którym niegdyś był Ben. W przeciwieństwie do Rey, która zabije, sycąc się cierpieniem swej ofiary, i której żądza krwi po tym czynie jeszcze wzrośnie. Ale Meena wiedziała, że nie będzie w stanie skrzywdzić Bena. Nie podniesie ręki na jedynego człowieka, którego kiedykolwiek kochała. I który ją ukochał prawdziwie…
            — Ben — rzekła z trudem, gdy mężczyzna znalazł się w odległości zaledwie kilku kroków od niej. — Wybacz mi, proszę… — Gardło miała tak ściśnięte, że nie była w stanie wyrzec nic więcej.
            — Już dobrze… — odparł Solo, siląc się na coś na kształt uśmiechu. — Cieszę się,
że jesteś tutaj… Na sam koniec…
            Wyciągnęła do niego rękę. Wiedziała, że łącząca ich więź jest silna i trwała. Taka, jak tylko mogłaby być. Taka, jak powinna być. Dłoń Bena zacisnęła się wokół jej palców. Pociągnął ją w swoją stronę. Padła prosto w jego ramiona. Zatraciła się w czułym uścisku Bena, drżąc na całym ciele. Tak długo czekała na tę chwilę… Tę jedną, szczęśliwą chwilę… Z jej oczu popłynęły łzy ulgi. Znów czuła jego silne ramiona oplatające ciasno jej ciało. Słyszała bicie jego serca. Czuła jego zapach, ciepło bijące od niego… Na moment przymknęła oczy. Jej serce waliło jak młotem, jak gdyby pragnęło wyrwać się z jej piersi. Nie mieli zbyt wiele czasu. To, że Fallanassi to właśnie ją postanowili wystawić do ostatecznego pojedynku z Kylo Renem, aby wypełniła swe przeznaczenie, nie oznaczało wcale, że dziewczyna z Jakku akceptowała ich decyzję, lub wiedziała o niej. Rey także postanowiła zmierzyć się z Benem i Moc podpowiadała Meenie, że dziewczyna jest coraz bliżej…
            — Ben, uciekajmy stąd — wyszeptała gorączkowo. — Jeszcze nie wszystko stracone! Znikniemy! Ukryjemy się gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie, na jakiejś spokojnej planecie… I zaczniemy wszystko od nowa… Razem…
            Wtuliła twarz w poły jego kaftana, kurczowo zacisnąwszy palce na czarnym materiale. Ben jeszcze przez chwilę trzymał ją w uścisku swych ramion, delektując się jej obecnością
i marząc, aby pozwolono pozostać im tak już na zawsze. Wiedział jednak, że nie jest to możliwe. Westchnął cicho. Delikatnie odsunął od siebie Meenę. Ujął bladą twarz dziewczyny w obie dłonie, czule gładząc kciukami jej policzki.
            — Nie, Meena — rzekł z powagą. — Przysłano cię tutaj w innym celu. Wiesz, co należy zrobić…
            W zdumieniu przyglądała się, jak Ben podchodzi do jej miecza świetlnego, bierze
do ręki białą rękojeść, spogląda na nią przez chwilę, z dziwną delikatnością gładząc wyryty na niej wzór, a po chwili znów podchodzi do niej. Wtedy też Meena zorientowała się, że Ben nie był uzbrojony. Nie miał ani miecza świetlnego, ani blastera, ani nawet wibroostrza… Jak gdyby czekał na śmierć. Dziwnie odrętwiała, nie zareagowała w żaden sposób, kiedy mężczyzna wsunął w jej dłoń rękojeść jej własnej broni i ciasno zacisnął na cylindrze jej palce, przez chwilę oplatając je swoimi dłońmi.
            — Jestem niczym — powiedział. — Bez serca. Bez duszy. Jedna połowa galaktyki nienawidzi mnie, a druga się mnie boi. Jestem potworem…
            — Nie jesteś — zaprzeczyła.
            Nie wykonała żadnego, najmniejszego nawet ruchu. Spoglądając jej intensywnie prosto w oczy, Ben pociągnął jej rękę, przykładając emiter miecza świetlnego do swej piersi, w miejscu, gdzie biło jego serce. Kiedy Meena zorientowała się, czego od niej oczekuje,
jej serce zamarło na moment, przebite lodowatym ostrzem strachu i rozpaczy. Nie mogła go zabić! Nigdy! Szarpnęła się do tyłu, lecz Ben nadal mocno ściskał jej dłoń w swych dużych dłoniach.
            — Nie! — zaprotestowała. — To nie jest rozwiązanie!
         — Dobrze wiesz, że nie ma innego — odparł łagodnie. — Meena, proszę… Ofiaruj mi spokój…
            Łzy ponownie spłynęły po policzkach dziewczyny. Łzy szalonej rozpaczy i bólu. Odzyskała Bena tylko na chwilę, aby znów go stracić?! Dlaczego Moc była tak okrutna?!
Za co spadła na nich aż tak sroga kara?!
            Odległościomierz ponownie zapikał, sygnalizując, że do niszczyciela zbliża się kolejny statek. Tym razem Ben nie ruszył się z miejsca, aby otworzyć wrota hangaru. Niech Rey radzi sobie sama. Wiedział, że prędzej czy później wymyśli jakiś sposób, aby dostać się na pokład, lecz teraz pragnął jedynie wykraść i zapamiętać jak najwięcej chwil z Meeną, z czasu, który jeszcze im pozostał. Nie było go wiele, lecz póki jeszcze byli tam, tylko we dwoje, pragnął, aby po raz ostatni objęła go i zapewniła, że jeszcze się spotkają. Kiedyś, w jakimś innym życiu, które będzie im dane spędzić razem. Bez bólu rozłąki. Bez cierpienia. Otoczył dziewczynę ramionami, choć nadal tkwiła pomiędzy nimi rękojeść jej miecza świetlnego. Meena, zanosząc się bezgłośnym szlochem, powoli zaczynała jednak rozumieć, że dla niego, ani dla niej samej, nie ma już ratunku. Czegokolwiek by nie wymyśliła, jaką ścieżką nie postanowiłaby podążyć wraz z Benem, oboje mogli jedynie udawać, że historie takie jak ich mają szczęśliwe zakończenie. Zbyt wiele decyzji podjęto za nich, zanim zrozumieli, że sami mogliby budować swe przeznaczenie, zamiast starać się sprostać oczekiwaniom innych. Delikatnie uniosła dłoń, przykładając ją do policzka Bena, przeciętego blizną. Nie było już odwrotu… Mężczyzna pochylił głowę, składając na jej wargach czuły pocałunek. Wtedy też dwie klingi w kolorze złota zapłonęły jednocześnie, w tej samej sekundzie przeszywając ich serca. Tak jak pragnęli, odeszli razem, jednocząc się z Mocą, gdzie nie mogło już spotkać ich nic złego. Gdzie już nic nie było zdolne ich rozdzielić.



Koniec




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty